Mijają lata i kolejne rocznice styczniowych wydarzeń z końca II wojny światowej.
Wśród nas niewielu jest już tych, którzy pamiętają burzliwe lata powojenne. Opowieści naszych seniorów, bohaterów tych ciężkich czasów są bardzo ciekawe i poruszające. Oni chętnie opowiadają i dzielą się swoimi wspomnieniami. Myślę, że te relacje warte są zapisania i utrwalenia, żeby tą " Naszą małą historię " zapamiętać i przekazać następnym pokoleniom. Mam też nadzieję, że te kilka opowiadań będą tym bardziej interesujące, że dotyczą mieszkańców Jasienia- naszych dziadków, rodziców, krewnych i znajomych. W tym prostym tekście zawarte są same fakty zebrane w całość z fragmentów wspomnień, który utkwiły w pamięci opowiadających. Dramaturgii tych zdarzeń nie próbuję nawet opisać, ale jakże wymowne są łzy wzruszenia, które nie raz pojawiły się w oczach wspominających.
Po kapitulacji Niemiec w styczniu 1945 roku, ludności Górnego Śląska zalecano emigracje w głąb Niemiec. Nie wszyscy jednak chcieli zastawić swój dobytek i wyjeżdżać w nieznane. Było zimno i mało czasu na przygotowanie się do długiej drogi, wiec niektóre rodziny z dziećmi i osoby starsze, nie zdecydowali się na ucieczkę przed nadchodzącymi żołnierzami Armii Czerwonej. Niektórzy mieszkańcy wrócili z uchodźctwa do Jasienia, gdy jeszcze nie wszyscy Rosjanie opuścili wioskę. Przeżywali dramat, gdy nie mogli zamieszkać w swoich domach. Bywało że w opuszczonych budynkach mieszkali Sowieci, albo zajmowane były już przez ludność przybyłą ze wschodu (osiedleńcy).
Niektóre z rodzin, które zostały w swoich domach: - Pilot Gertruda z matką Franciszką i dzieci: Teresa, Jan, Eryka. - Kinder Maria ( zw. Europa) z dziećmi: Otylia, Anna, Angela. - Mrugała (zw. Wanecka) z dziećmi: Jorg, Imgarda, Waltrauda. - Gawlita (zw. Wyrtek) Maria i Jan z dziećmi. - Recha Józef z dziećmi: Gertruda, Róża, Maria. - Kinder (zw. Sklepiarz) Franciszka i Jan i Hiltruda i Anna. - Gawlita i dziećmi: Elżbieta, Franciszek, Augustyna. - Gawlita Agata (zw. Agac) z dziećmi: Franciszek, Adolf, Alojz. - Mrugała (zw. Albert) Paweł i Franciszka z dziećmi: Maria, Teresa, Elfryda. - Kulesa Anna, Maria, Paweł. - Kulesa Wilhelm, Anna, z dziećmi: Monika, Piotr- Józef i Jorg. - Moczygemba- Majnert- z dziećmi. - Seifert Sofia i Józef- z córką Gertrudą. - Winkler Zofia z dziećmi: Hildegarda, Norbert, Kurt, Eryka. Ci, co zostali, są głównymi autorami i bohaterami tego artykułu.
GRÓB ŻOŁNIERZY
W najstarszej części cmentarza przy kościele w Jasieniu znajduje się grób żołnierzy niemieckich. W najstarszej części cmentarza przy kościele w Jasieniu znajduje się grób żołnierzy niemieckich. Na mogile nie ma płyty nagrobkowej z napisami, jest tylko skromny krzyż. Kto spoczywa w grobie nie sposób już teraz ustalić, ale możemy poznać okoliczności ich śmierci. Był 21 styczeń 1945r. Nie wszyscy żołnierze niemieccy zdążyli wycofać się z terenów na które wkroczyło Wojsko Radzieckie. Tego dnia w Jasieniu pojmanych zostało ośmiu żołnierzy niemieckich. Nie rozstrzelano ich od razu. Sowieci sprowadzili ich do domu Państwa Jana i Marii Gawlita. Tam kazali jeńców nakarmić po czym rozkazali im iść w stronę lasu, ale nie mieli zamiaru puścić ich wolno. Gdy jeńcy oddalili się nieco żołnierze radzieccy oddali serię z karabinów w ich stronę strzelając im w głowy. Zginęli wszyscy. Pochówkiem zajęli się mieszkańcy Jasienia, miedzy innymi Józef Recha i Józef Mrugała. Ciała były bardzo zmasakrowane. Kobietom i dzieciom nie pozwolono uczestniczyć w pogrzebie. Najstarszy z mieszkańców, Pan Recha został sołtysem i jako pełniący tą funkcję posiadał dokument upoważniający go do podejmowania różnych decyzji w imieniu mieszkańców. Poszedł do żołnierzy, którzy dokonali rozstrzelania, aby uzyskać pozwolenie na pochowanie ciał. Rosjanie nie sprzeciwiali się. Zwłoki zastrzelonych zawieziono saniami i na wozie, następnie złożono do grobu bez trumien. Jednego z poległych o nazwisku Pielog pochodził z Kujakowic. Identyfikatory były przechowywane u P. Rechy. W mogile spoczęło też trzech żołnierzy spadochroniarzy. Ich samolot został zestrzelony na polach za Jasieniem (tzw kaliskie). Po złożeniu ciał w grobie nakryto je przyniesionym z miejsca zdarzenia spadochronami. W domu u P. Minkos (obecnie hotelik dla psów) jakiś czas ukrywał się ranny żołnierz niemiecki. Nie zdołał uciec przez wrogami, bo był zbyt ciężko ranny. Miał odmrożone nogi. Nie daleko, na Lipinach mieszkała Agata Gawlita z synami. Franciszek(mój ojciec), Adolf i Alojzy pomagali nieszczęśnikowi, donosząc mu żywność. Biedak, bardzo cierpiący i atakowany przez szczury sam oddał się w ręce Sowietów i prosił o rozstrzelanie. Rosjanie nie chcieli dokonać egzekucji. Ranny Niemiec zaczołgał się w pobliże drogi i gdy pojawili się Rosjanie oddał strzały, aby sprowokować ich do reakcji. Zastrzelili go od razu. Zwłoki leżały na polu około tygodnia. Dla Franciszka, który tam tędy chodził po siano do stodoły, obecność nieboszczyka była uciążliwa i napawała go strachem. Nieznany żołnierz spoczął na naszym cmentarzu. Obok pochowano prochy innego żołnierza niemieckiego który ukrywał się przed Rosjanami na Koloni (Usrańcu), w oborze między krowami. Zastrzelony został w czasie ucieczki w miejscu zwanym "Stampnicą" niedaleko Koloni. Młoda , piętnastoletnia Gertruda Gawlita (po mężu Jeż) zakopała zwłoki w miejscu w którym zginą. Dopiero po latach, Pan Kleszcz- leśniczy- wystarał sie o ekshumację Po latach groby żołnierzy złączono w jedną mogiłę. W sumie spoczęło tam jedenastu żołnierzy i trzech cywilów. Pierwsza, grobem opiekowała się P. Paulina Bek. Po jej wyjeździe rodzina Gościniak a następnie P. Gertruda Pilot i jej córka Eryka Mrugała, która dba o grób do dnia dzisiejszego.
WSPOMINA PANI ERYKA MRUGAŁA
-Żeby ukryć coś przez Sowietami, miejscowi uciekali się do różnych sztuczek. Zakopywano w piwnicach, albo zamurowywano w jakiś wnękach wszystko co mogło by paść łupem Sowietów. Robiono różne skrytki, żeby schować dla siebie trochę mąki, mięsa, zboże, narzędzia i różne przedmioty codziennego użytku. W domu P. Gertrudy Pilot, w wykopanym dole schowano narzędzia stolarskie i różne części maszyn do obróbki drewna. Pan Pilot był stolarzem i posiadał dużo sprzętu stolarskiego. Gdy Rosjanie odkryli schowek, myśleli, że to składowisko broni. W czasie gdy inni wydobywali ukryte tam przedmioty, jeden z żołnierzy stał z bronią wymierzoną w P. Gertrudę, która trzymała na rękach swoją córkę Erykę. Panie Eryka pamięta, że mama była spokojna, nie bała się. Przekonała żołnierzy, że to narzędzia rzemieślnika. Nie było łatwo wytłumaczyć coś nie znając języka, ale pojedyncze słowa i gesty, były na tyle czytelne, że Sowieci pojęli o co chodzi i dali rodzinie spokój. Między cegłami ukrytą mieli (bardzo wtedy cenną) mąkę, ale ten schowek został dostrzeżony z samolotu. Sowici przyszli i od razu zabrali się do rozbierania ceglanej skrytki i sami wyciągnęli worki z mąką. Dwa dni później ten sam samolot przeleciał nad jednym z opuszczonych domów oddając serię strzałów. Dom staną w płomieniach i spłoną doszczętnie. Co sprowokowało Rosjan do tego ataku nie wiadomo.
Gdy mieszkańcy Jasienia w pośpiechu uciekali przed czerwonoarmistami zostawili tutaj prawie cały swój dobytek. Został też cały inwentarz w oborach. Do obrządku przy krowach Rosjanie zmuszali miejscowych. W opuszczonym majątku, gdzie zostało bardzo dużo bydła, pracowano od świtu do wieczora. Wodę dla krów nabierano ze stawu. W zimnie na zamarzniętym stawie robiono przerębel. Mężczyźni ustawieni w rzędzie podawali sobie wiadra z wodą. Wiosną, Rosjanie popędzili bydło do Zawiązku Radzieckiego, ale nie wiadomo ile krów przetrzymało taką długa drogę. Do pomocy przy pędzeniu krów, Sowieci zabrali z sobą młodego Norberta Winkler, ale udało mu się uciec i chłopak szczęśliwie wrócił do wioski.
Na "Kopalinie" mieszkała rodzina Pana Józefa Seifert. Kobiety zwykle wymykały sie przed nocą z domu aby ustrzec się przed napaścią Sowietów. Kiedyś, schowane za snopami w polu za domem, usłyszały strzał z karabinu. Rosjanie postrzelili P. Saiferta w kolano. Potrzebna była pomoc medyczna, więc córka Pana Józefa, Gertruda z koleżanką Łucją Smok( po mężu Walczak), poszły do Lasowic Wielkich po siostrę zakonną, aby ta opatrzyła mu ranę. Bardzo sie bały. Musiały iśc nocą przez pola i lasem bo na "drodze kasztanowej" do Lasowic W. stały wozy i czołgi Wojska Radzieckiego a w koło było pełno Sowietów.
WSPOMINA PANI RÓŻA GERLIC
We wiosce było bardzo dużo radzieckich żołnierzy. Porozmieszczali się grupami po domach wprowadzając w życie domowników zamęt i strach. Trzeba było przygotować im miejsce do spania i dzielić pożywieniem. W domu P. Józefa Recha, z którego pochodzi P. Róża, Sowieci mieli swoją radiostację do łączności z dowództwem. W stodole urządzili sobie warsztaty do naprawy samochodów. Duży, piękny sad przed domem zostały całkowicie zniszczony przez ciągle jeżdżące wozy. Nikt nie czół się w swoim domu bezpiecznie i swobodnie ani przez chwilę. Nigdy nie było wiadomo czego można się spodziewać od strony Rosjan. Pewnego dnia, młody, dobrze mówiący w języku niemieckim Sowieta, kazał aby kobiety poszły z nim do pralni, którą urządzili w Lasowicach Małych. Pani Róża ze swymi siostrami Marią i Gertrudą też zostały do tej pracy wyznaczone. Na miejscu, będący tam inni żołnierze chcieli zwabić je do obory, rzekomo doić krowy. Prawdo podobnie mieli inne zamiary wobec młodych kobiet. Skończyło się na ostrych przepychankach między wojakami, gdyż młody żołnierz który przyprowadził kobiety do pracy w pralni staną w ich obronie. Praca w pralni była bardzo ciężka. Przywożono mundury z całej okolicy. Ubrania były bardzo brudne, sztywne i ciężkie, a do dyspozycji kobiety miały tylko tarki stawiane w wannach. Gdy zrobiło się trochę cieplej chodziły prać do rzeki. Czasami musiały sprzątać budynek w którym urzędowali oficerowie. Gdy sprzątały pomieszczenie poczty, widziały worki pełne ubrań, które zostały pokradzione miejscowym i z opuszczonych domów. Worki miały już kartki z adresami w ZSRR. Było też miejsce na areszt. Zamykano tam żołnierzy za pijaństwa i rozboje na miejscowych.
Nie wszyscy żołnierze radzieccy byli agresywnie nastawieni do mieszkańców, ale niektórzy nie mieli żadnych skrupułów. Czuli się zupełnie bezkarni. Kradli i zmuszali do oddania wszystkiego co chcieli: zegarki, naszyjniki, broszki. Kolczyki potrafili nawet wyrwać z ucha. Grabieże były na porządku dziennym. Ważne jest, że dokumenty jaki posiadał ojciec P. Róży, jako sołtys, pomógł wielokrotnie jej rodzinie i innym mieszkańcom Jasienia uniknąć wielu zagrożeń od strony Rosjan. Np. Któregoś dnia gdy kobiety pracujące w pralni wracały z Lasowic wozem konnym, z przeciwka nadjechał furmanką Rosjanin I kazał dwóm kobietom, oby pojechały z nim. Pani Róża szybko posłała biegnące z przeciwka dzieci po jej ojca. W tym czasie kobiety wzbraniały się jak mogły przed nachalnym i pijanym Rosjaninem. Robiło się coraz groźniej bo ten wściekał się coraz bardziej. Na szczęście nadjechał P. Recha i okazując swój dokument, sprawił, że sowieta zrezygnował i zostawił kobiety w spokoju.
Rosjanie przywieźli ze sobą trzy kobiety. Jedną starszą o imieniu Luba i dwie młodsze. P. Róża pamiętała, że kiedyś zauważyły, że Luba ubiera się w stroje księdza, które sowieci zabrali podczas plądrowania i bezczeszczenia kościoła. Niezrównoważona kobieta, bardzo cieszyła się, że będzie miała takie ładne ubrania i pójdzie w nich na tańce. Kobietom udało się przekonać ją, że to nie jest dobry pomysł, i Luba zgodziła się oddać szaty. Odzyskane stroje wróciły do kościoła. Fakt że Rosjanie mieli ze sobą swoje kobiety, był o tyle korzystny, że miejscowe panie nie były tak bardzo narażone na ataki z ich strony. Jednak w ciągu kilkumiesięcznego pobytu Sowietów w Jasieniu doszło do wielu napaści i gwałtów. Nie zawsze kobietom udawało się ustrzec przed agresorami. Kobiety pełne obaw, nie chodziły nigdzie same i ubierały się tak, aby wyglądać starzej co miało zniechęcać Sowietów do ich zaczepiania. Najniebezpieczniej było nocami, dlatego niektóre kobiety chodziły nocować na Lipiny do domu Gawlitów. Tam Rosjanie w nocy bali się chodzić. W domach zostawały tylko starsze kobiety i dzieci.
WSPOMINA PANI MARIA GAWLITA -
Rodzina Pani Marii Kinder, w ostatniej chwili zrezygnowała z ucieczki przed nadciągającymi Rosjanami. Byli już spakowani i na wozie załadowane pierzyny żywność i inne niezbędne do przetrwania rzeczy. Ale było zimno, dzieci przestraszone płakały więc P. Kinder zrezygnowała z dalekiej i zbyt uciążliwej drogi w nieznane. Maria najmłodsza z córek, miała wtedy 5 lat. Jej siostry Otylia, Anna i Angela były nieco starsze. Pamięta że czołgi i wozy pancerne nadjechały od strony Olesna. Wielokrotnie Rosjanie przychodzili do ich domu pytać o drogę do Opola. Mieli mapy na których P. Maria pokazywała im którędy mają jechać. Niektórzy Rosjanie, zwłaszcza oficerowie dobrze mówili w języku niemieckim i nie byli wrogo nastawieni. W pamięci domowników utkwiło takie zdarzenie: Do domu wszedł młody, wyższy rangą żołnierz rosyjski. Pytał którędy jechać na Opole. Spojrzał na siedzące obok siebie dziewczynki, córki P. Marii i zwrócił uwagę na urodę najmłodszej z sióstr. Obdarował dzieci słodyczami. Mama dziewczynek zabroniła im zjeść cukierki z obawy że mogą być zatrute. Przybyły żołnierz zapewniał że nie mają się czego obawiać, bo też ma małe dzieci i nikomu nie zrobi krzywdy. Przed wyjściem, Rosjanin pocałował małą Marię w główkę i nad czołem uczynił znak krzyża. Co do zatrutego jedzenia, nieufność była taka sama po obu stronach. Rosjanie też byli podejrzliwi i gdy podawano im coś do jedzenia, kazali najpierw spróbować posiłku komuś z domowników. Ogromna nieufność wynikała z tego, że Sowieci nie znali niektórych potraw, np. konserwy i kompoty zagotowywane w słoikach.
Niedaleko domu P. Kinder, mieszkał Pan Jeż (brandmajster), zarządzający ówczesną strażą pożarną. W tym domu przechowywane było cale wyposażenie strażackie, gaśnice, pompy, hełmy i mundury. Sowieci zobaczyli stroje strażaków i przekonani, że to mundury żołnierskie chcieli je spalić. Pani Maria Kinder przekonała ich, że to sprzęt należący do strażaków. Rosjanie odpuścili, ale gdy następnego dnia P. Maria poszła tam, wydoić krowę zobaczyła ogień na strychu. Udało się go jeszcze ugasić. Następnym razem Sowieci przynieśli ze sobą kanister z benzyną i polali nią dom. Tym razem nie udało się nic uratować. Wszystko spaliło się doszczętnie.
Z rodziną Tyla mieszkał P. Gawlita. Samotny i stary człowiek przeciwstawił się Sowietom. Swoją agresją wobec nich, naraził swoje życie. Pani Kinder broniła go przed Rosjanami, tłumacząc im, że starzec nie jest zdrowy psychicznie i nie bardzo wie co robi. Rodzina Pani Marii dbała o sąsiada donosząc mu jedzenie. Kiedyś córki Pani Marii niosły mu zupę, ale zastały zamknięte drzwi i związane powrozem od zewnątrz. Kiedy później P. Maria poszła sprawdzić co z sąsiadem, byli tam już żołnierze rosyjscy i nie pozwolili jej się zbliżyć do drzwi. Po chwili dom stanął w ogniu. Nie wiadomo czy P. Gawlita został wcześniej zastrzelony czy spłoną żywcem w ogniu.
Sowieci często nachodzili dom. P. Kinder. Przyprowadzili kiedyś swojego rannego konia i zamienili na ich zdrowego. Zmusili właściciela by zaprzęgł konia do wozu i odjechali. Ranny koń, którego zostawili, długo nie pożył. Po maciorę, która w tym czasie się oprosiła, Sowieci przychodzili wiele razy. Długo udawało się gospodyni obronić swoją świnie przed zabiciem. Jednak kiedyś kredy P. Marii nie było, żołnierze szybko wyprowadzili zwierzę i zdążyli zabić. Prosięta musiały być karmione butelką, a gdy podrosły rozdano je innym rodzinom. Niewiele udało się uchronić przed wygłodniałymi żołnierzami, ale niekiedy udało się ich przechytrzyć. Anna i Agnieszka Mrugała ukryły w swojej stodole źrebaka. Był schowany za snopami słomy ustawionymi bardzo wysoko i szczelnie. Tylko małym otworem podawały mu picie, siano. Tak przetrwał do czasu kiedy można do było uwolnić. Dzięki temu Anna i Agnieszka jako pierwsze miały konia do pracy w polu.
WSPOMINA PAN JAN PILOT
Pan Jan miał wtedy osiem lat i pamięta wiele faktów z tamtych dni. -Rosjanie zobaczyli w domu P. Gertrudy Pilot, zdjęcie mężczyzny w mundurze kolejarza. Postawili całą rodzinę pod ścianą(dzieci też) i gotowi do dokonania egzekucji, mierzyli do nich z broni. Najstarsza z kobiet, Franciszka pokazując zdjęcia rodziny i płacząc, tłumaczyła że ten w mundurze, to ktoś obcy i nie należy do rodziny. Wszyscy bardzo się bali ale Rosjanie dali się przekonać i zostawili rodzinę przy życiu. Rodzina Pilot w swoim domu ukrywała radio. Tylko czasami odważali się na jego włączanie. Wtedy ktoś z domowników lub sąsiadów, musiał stać przed domem i pilnować żeby któryś z Sowietów nie przyłapał ich na słuchaniu radia - wolnej Europy. Gdyby Rosjanie znaleźli ukryte radio, na pewno by je zabrali albo zniszczyli. Któregoś dnia, do ich domu przyszli rozbawieni Rosjanie. Śpiewali i grali na harmonii, harmonijce ustnej i na piszczałkach wyjętych z kościelnych organów. To było wtedy, gdy Sowieci okradli i zbezcześcili kościół. Przynieśli też swoje "łupy", naczynia liturgiczne i inne przedmioty skradzione z naszej świątyni. Sowieci upili się i zasnęli. Domownicy ukryli kościelne kosztowności w piwnicy. Zakopali w kartoflach. Jakimś 'cudem',po przebudzeniu Rosjanie nie domagali się ich oddania. Pamiętali tylko żeby zabrać swoją harmonię. Później starano się żeby przedmioty sakralne uchronić przed Rosjanami. Gdy do domu zbliżali się Sowieci, na klapę przy wejściu do piwnicy rozkładano kocyk i mała Eryka bawiła się na nim zabawkami albo babcia Franciszka siadała i łuskała groch i fasolę. Następnego dnia okazało się, jak bardzo nasz kościół był splądrowany i zbezczeszczony przez niepohamowanych Sowietów. Hostie były porozrzucane wokół ołtarza. Miejscowi długo rozpamiętywali i ubolewali nad tym zdarzeniem. W pamięci P. Pilota utkwiło też takie zdarzenie. To było późną wiosną. Od strony Lipin, na koniach galopowało dwóch Rosjan. Przed kościołem przyhamowali konie i zaczęli strzelać z karabinów w krzyż. Wizerunek Chrystusa spadł z krzyża. P. Jan stał koło domu i widział to. Sowieci dostrzegli chłopca, który przestraszony uciekł w wysokie już wtedy żyto. Ale nie gonili go. Mimo ostrzelania i upadku na ziemię, Wizerunek Jezusa nie uległ uszkodzeniu i po jakimś czasie został z powrotem umieszczony na krzyżu.
Wśród cywilnych ofiar tych dni, był też Pan Wiecha-zegarmistrz. Został zastrzelony w swoim domu bo Sowieci znaleźli u niego jakieś dokumenty i zdjęcia.(praw. pod. zdjęcie Hitlera) Przed pogrzebem, przez wiele dni nieboszczyk leżał w kostnicy przy kościele. Przez cały ten czas, pod drzwi kostnicy przychodziły trzy psy P. Wiechy. Wierne zwierzaki były głodne ale nieufne, przestraszone i nie dały się złapać. Pan Jan długo próbował zwabić jednego, upatrzonego pieska. W końcu udało mu się. Zaopiekował się się nim i bardzo polubił ślicznego kudłatego kundelka. We wsi nie było wiele psów. Ale gdy do Jasienia przybyli zasiedleńcy, piesek został chłopcu zabrany z podwórka wraz z trzema kurami ... Wiadomo też, że jeden, największy pies P. Wiechy, jeszcze długo przychodził na cmentarz i siedział przy grobie swojego pana.
W swoich wspomnieniach P. Pilot podkreśla fakt, że wtedy było bardzo ciężko a żywnością. Nie było prawie nic do jedzenia, bo niewiele udało się ukryć przed Sowietami. Żeby zjeść choć kawałek mięsa, łapano nawet wróble. Brakowało nawet soli po którą kobiety chodziły do Małych Lasowic. W miejscu gdzie skręca się na Lasowice W. było jakieś składowisko nawozów. Była tam stara skamieniała sól czerwona. Taką solą sąsiadki dzieliły się między sobą. W ich domu ziarna do siewu były wsypane do komina. Tam Rosjanie ich nie znaleźli. Czasami tylko usypywano do małego garnuszka i przemielono żeby ugotować żur z odrobiną smalcu. Najgorzej było z początku kiedy przyszli pierwsi Rosjanie. Nie mieli ze sobą żadnej żywności. Jedni liczyli na gościnność miejscowych a inni kradli wszystko co znaleźli. Następne oddziały maszerujące przez Jasienie miały ze sobą całe wyposażenie. W pobliżu domu Pilotów zatrzymali się żołnierze, którzy mieli swoją kuchnię polową. Pan Jan pamięta, że Rosjanie czasami przywoływali jego i inne dzieci i częstowali ich smaczna grochówką. W czasie długiego pobytu żołnierzy Radzieckich w Jasieniu, wiele się wydarzało. Na pewno nie wszystkie zdarzenia zostały zapamiętane. Jest jednak wiele faktów, o których pamiętają wszyscy przekazujący mi swoje wspomnienia.
WSPOMINA PAN JORG MRUGAŁA I P. JAN GAWLITA Z KUNIOWA
W piwnicy budynku należącego do byłego majątku (obecnie przy ul. Opolskiej), zastrzelony został ''stary P. Seifert'' Nie wiadomo czemu do tego doszło. Podobno Rosjanie już dłuższy czas nastawali na jego życie, bo podpadł im już wielokrotnie. Pan Seifert nie okazywał strachu przed Rosjanami. Zuchwale odnosili się do niech i może swoim buntowniczymi nastawieniem naraził się na śmierć z ręki Sowietów. Gdy oddział wojska radzieckiego przejeżdżał przez Jasienie, doszło do wypadku. Jeden z Sowietów(prawd. podb. pijany) wypadł przez tylną burtę wprost pod koła kolejnych wozów jadących w kolumnie. Rosjanie przynieśli zakrwawione zwłoki na podwórze P. Kinder i położyli je na drzwiach przewróconej szafy. Równie dramatyczna jest historia dwóch braci, żołnierzy radzieckich. Jechali furmanką. Droga była bardzo nierówna i wyboista. Gdy wjechali w jakiś nierówność, na wskutek wstrząsu broń jednego z braci wystrzeliła raniąc go śmiertelnie. Drugi z braci poprosił później miejscowego stolarza żeby zbił choćby skromna trumnę dla nieszczęśnika.
Rok 1945 źle zaczął się dla mieszkańców Jasienia. W skutek przemarszu i pobytu żołnierzy radzieckich ponieśli ogromne straty nie tylko materialne, ale też moralne. Musieli znieść wiele upokorzeń i zniewag. A byli bezbronni i całkowicie zależni od najeźdźców. Tych duchowych strat nie da się w żaden sposób odbudować. Ale niewątpliwie dzięki Opatrzności Bożej rok ten był bardzo urodzajny dla upraw rolnych. Na polach wszystko dobrze rosło dzięki czemu zbiory były bardzo obfite, co zapowiadało pomyślność na przyszłe dni.
SZCZEGÓLNE PODZIĘKOWANIA DLA: PANI ERYKI MRUGAŁA PANI RÓŻY GERLIC PANI MARI GAWLITA PANA JANA PILOT PANA JORGA MRUGAŁA PANA JANA GAWLITA.
|